AKTUALNOŚCI

AKTUALNOŚCI

Dzieło sztuki dla każdego

Praktycznie od początku swojej drogi artystycznej związany był z tradycjami polskiego plakatu. Spora część prac stworzonych dla polskiego filmu jest podpisana jego nazwiskiem. Kieślowski, Wajda, Kijowskiego – to tylko kilkoro spośród polskich reżyserów, dla których zaprojektował plakaty-zagadki, dające szersze spojrzenie na sztukę filmową. Z Andrzejem Pągowskim rozmawiała Ewa Stasierska.

Ewa Stasierska: Jaki jest Pana ulubiony krój czcionki?

Andrzej Pągowski: Ręczny. Krój liter to jest coś, czego nigdy nie lubiłem. Debiutowałem w 1977 roku i wówczas nie było żadnych profesjonalnych urządzeń do typografii. Plakaty opisywało sie ręcznie i w pewnym momencie wytworzyłem sobie własny styl opisywania. Zaproponowano mi nawet zaprojektowanie fontu na bazie tego stylu, ale nigdy mnie to nie pociągało. Do upadku Muru Berlińskiego mieliśmy dużą wolność artystyczną i artysta sam tworzył klimat plakatu. Po 1989 roku pojawił się klient komercyjny, który wymaga czytelności napisu – wtedy zacząłem współpracować z typografami. Teraz pracuję z Magdą Błażków, która od 6 lat jest odpowiedzialna za napisy na moich pracach. Bardzo dobrze nam się układa, jesteśmy trochę jak para Lennon-McCartney – taki twórczy duet. Ten układ jest bardzo ekscytujący.

Czy paradoksalnie w okresie komunizmu artyści byli bardziej kreatywni?

Przede wszystkim było się bardziej wyczulonym na delikatne brzmienie w grafice: na styl, kreskę, pomyłkę. Dzisiaj młodzi graficy bardzo „czyszczą” obraz. Kiedy oglądam prace na targach młodego designu często wyglądają one, jakby były zrobione przez tego samego grafika. Większość grafików skupia się na grafice wektorowej i z tego powodu tworzą oni podobnie. W latach, w których ja zaczynałem, nie było takiej sytuacji, żeby znany, mocno osadzony w realiach grafik nie próbował znaleźć własnej kreski, własnego charakteru pisma i sposobu na „oderwanie się”. Porównując prace Tomaszewskiego, Urbańca, Świerzego, Lenicy i Starowieyskiego nie znajdziemy żadnego podobieństwa – tak różne są to „kroje pisma”. Dzięki Waldemarowi Świerzemu bardzo szybko się rozwijałem artystycznie, natomiast środowisko mnie nie akceptowało. Dość szybko związałem się z tymi największymi w dziedzinie, ale nie ograniczałem własnego stylu, żeby wiadomo było: „to jest Pągowski”, tylko cały czas poszukiwałem. Podświadomie przygotowywałem się do 1989 roku i do tego, że do Polski przyjdzie reklama. Ludzie twierdzą, że jestem rozpoznawalny, i być może tak jest, ale nigdy nie szukałem własnej szufladki.

Czy myśli Pan, że jest szansa na powrót plakatu artystycznego?

Wszystko zależy od odbiorcy. Wielu twierdzi, że chcą plakatu artystycznego – takiego, który mogliby odkupić w galerii, powiesić sobie w domu, bo to wciąż jest najtańszy sposób na dekorację mieszkania. Tak naprawdę myślę, że to właśnie zapoczątkowało moje zainteresowanie plakatem. Wielu moich rówieśników dowiadywało się dzięki plakatom o wydarzeniach kulturalnych. Swoje pierwsze plakaty kupiłem w podstawówce od rozklejacza. To były dzieła sztuki – graficy z tamtego pokolenia byli malarzami z krwi i kości, więc tak naprawdę nie robili nic innego, niż obrazy z liternictwem, które wisiały na ulicach. Jeżeli ludzie stwierdzą, że potrzebują plakatu artystycznego i zaapelują, żeby nie robić z nich idiotów, to plakat artystyczny ma szanse na drugie życie. W ustawie PISF-u jest taki zapis, który mówi, że twórcy filmu przez nich dofinansowanego mają obowiązek stworzenia plakatu artystycznego, i w związku z tym instytucja przedłuża „życie filmu”.

Powiedział Pan kiedyś, że najlepiej się Panu pracuje, kiedy ma Pan 24 godziny na oddanie zlecenia.

Moja żona nawet śmieje się, kiedy przyjmuję zlecenia z długimi terminami. Pyta, po co w ogóle to robię. Nie wiem na czym to polega, ale ten chłód terminu powoduje we mnie spięcie. Rzadko kiedy męczę jeden plakat kilka dni – zazwyczaj są to 24 godziny. W latach 70. robiłem tyle plakatów, że teraz, kiedy na nie patrzę, nie jestem w stanie stwierdzić, kiedy stworzyłem daną pracę. Jestem chodzącym szkicownikiem, często zresztą używam w tym celu telefonu.

Jest Pan minimalistą?

Chyba nie. Jestem adehadowcem – kocham ten stan i nie wyobrażam sobie siebie siedzącego na poddaszu i malującego obrazki.

Jak ważna jest dla Pana typografia w plakacie?

Bez niej nie ma plakatu, ale w moich pracach zawsze towarzyszy grafice i jest jej podporządkowana. Kiedy robiłem napisy ręcznie, to były one bardziej związane z plakatem. Dzisiaj grafika i typografia stoją obok siebie. W naszych projektach staramy się z Magdą, żeby całość była spójna, ale nie jest to to samo, co obserwowaliśmy do 1989 roku, kiedy ręczny tekst wypełniał wolne miejsce na obrazku.

A jak się Panu podoba w Kazimierzu Dolnym?

Jestem tu pierwszy raz, ale trochę już poznałem tutejszą atmosferę i bardzo się cieszę, że Grażyna Torbicka wyszła z inicjatywą przybliżania widzom kultury. Artysta był zawsze kimś, kto odkrywał przed innymi piękno i estetykę.

Rozmawiała: Ewa Stasierska, GŁOS DWUBRZEŻA

© Andrzej Pągowski

« »
© Festiwal Filmu i Sztuki Dwa Brzegi Kazimierz Dolny Janowiec nad Wisłą
Projekt i realizacja: Tomasz Żewłakow