Robert Gliński nie obawia się trudnych tematów. Swoją reżyserską drogę zaczynał od filmu dokumentalnego. Jednak jak sam podkreślał: „Wymaga on potwornej cierpliwości, pokory, czekania na to, co będzie niepowtarzalne i prawdziwe. Gdy byłem młody, zawsze chciałem tę rzeczywistość naginać”. Jednocześnie trudno odmówić Glińskiemu cierpliwości i bezkompromisowości – taki z pewnością był jego ambitny debiut „Niedzielne igraszki”, wyprodukowany w 1983 roku przez Studio Filmowe im. Karola Irzykowskiego. W tym czarno-białym dramacie, inspirowanym sztuką „Poobiednie igraszki” Romy Mahieu, Gliński zmierzył się z tematem stalinizmu w sposób subtelny, nieoczywisty, a jednocześnie dojmujący. Zbrodniczy system znajduje tu swoje odbicie w mikrokosmosie jednego z warszawskich podwórek, na którym dzień po śmierci Stalina obserwujemy bawiące się dzieci. Komunizm przenika podwórkową hierarchię, a nawet zabawy, które na pierwszy rzut oka wyglądają niewinnie.
„Niedzielne igraszki” przeleżały na półce pięć lat. W tym czasie, w 1985 roku, powstają „Rośliny trujące” poświęcone popaździernikowej odwilży, a trzy lata później – „Łabędzi śpiew”, nagrodzony w Gdyni Srebrnymi Lwami za najlepszą reżyserię. Rozterki głównego bohatera tej autotematycznej komedii – scenarzysty nie mogącego się zdecydować, jaki gatunek filmowy będzie najodpowiedniejszy dla opowiadanej przez niego historii: musical czy dramat? – wydają się bliskie samemu Glińskiemu, który nie obawia się wypróbowywania różnych konwencji. Jak sam o sobie mówi: „Ja się zmieniam, czasy się zmieniają, tematy się zmieniają. Mój temperament jest taki, że pociągają mnie różne rzeczy. Jak robię dramat psychologiczny, to już myślę o filmie muzycznym. Dla kontrastu”. W filmografii Glińskiego znajdziemy więc science-fiction („Superwizję” z 1990 roku, ukazującą dystopijne społeczeństwo kontrolowane przez służby bezpieczeństwa za pomocą telewizyjnego obrazu), komedie (np. „Kochaj i rób co chcesz” z 1997), jak również dramaty psychologiczne (np. „Matka swojej matki” z 1996).
Gliński powrócił jednak – z wielkim sukcesem – do opowiadania historii realistycznych, ukazujących jednostkę uwikłaną w historyczne zależności. Już „Wszystko, co najważniejsze…” z 1992 roku, nakręcone według wspomnień Oli Watowej, wywiezionej z dzieckiem do sowchozu na kazachstańskim stepie, zostało docenione podczas FPFF w Gdyni i nagrodzone m.in. Złotymi Lwami. Jeszcze większe uznanie zyskał dramat „Cześć, Tereska” (2001), czyli portret zamkniętej w sobie, samotnej nastolatki z warszawskiego blokowiska – miejsca wyrzuconego poza oficjalną, optymistyczną narrację o potransformacyjnej Polsce. Bezkompromisowy, utrzymany w surowej stylistyce film, z naturszczykami w rolach głównych, to bez wątpienia jedno z najlepszych dzieł Glińskiego, obsypane wieloma nagrodami (m.in. Złote Lwy, nagroda dziennikarzy i publiczności FPFF w Gdyni, Orły dla najlepszego filmu, za najlepszą reżyserię, scenariusz i za najlepszą rolę męską dla Zbigniewa Zamachowskiego, Paszport „Polityki”).
Temat uwikłania jednostek w historię powraca jeszcze u Glińskiego w jego ekranizacji „Kamieni na szaniec” (2014) oraz we „Wróżbach kumaka” (2005) na podstawie prozy Güntera Grassa, ironicznie ukazujących relacje polsko-niemieckie. Rechot tego płaza wydaje się zresztą oddawać szyderczy chichot historii, prześladujący wielu bohaterów pojawiających się w filmach Roberta Glińskiego.
Katarzyna Szarla
ZNAJDŹ NAS